Pomiędzy godzinami

Jest wczesny marcowy poranek, temperatura bliska zeru. Nieco z dala od budynków mieszkalnych widzę na chodniku budzącą się ze snu dziewczynę. Ma długie włosy, ten rodzaj włosów przypominający nimfę wynurzającą się z wody. Tymczasem młoda kobieta wynurza się ze śpiwora. Wygląda na przebywającą w innej czasoprzestrzeni. Myślę sobie, jak dobrze, że tej nocy nie padało i że przynajmniej ma ciepły śpiwór. I że przetrwała kolejną zimną noc. 

Robię zakupy w supermarkecie. Czuję słodką woń unoszącą się między regałami, ale nie jest to przyjemny zapach. Może to zapach wysokofruktozowego syropu kukurydzianego, olejów uwodornionych i wszystkich wzmacniaczy smaku razem wziętych. Myślę sobie, że jedzenie tutaj to trucizna. Szybko jednak przywracam się do porządku i mówię sobie, że nie mogę w taki sposób myśleć, bo wtedy rzucam urok na to jedzenie i kiedyś będę chora. Odwracam więc w głowie myśli. Słodka woń pozostaje. 

Zwykle w supermarkecie oprócz sięgania po produkty do koszyka, studiuję ludzkie twarze. Są to twarze przeciętnych ludzi, takich zwykłych, nie tych z nowojorskich czy kalifornijskich metropolii. To twarze ludzi przyjeżdżających po zakupy na obrzeżach miasta Oregon City. Widzę zmęczenie, zaniedbanie, otyłość, nieobecność i szarość. I jest we mnie wrażenie, że ludzie Ci nie mieli okazji, sposobności czy szansy na edukację w swoim życiu. Tak. Odczytuję ten zapis w ich twarzach.

Godziny dopołudniowe. Starbucks pęka w szwach. Niemal każdy w towarzystwie ogromnego kubka z kawą. Ta największa na świecie sieć została założona w Seattle czyli bardzo blisko. Słyszę, że bez słońca, a co za tym idzie dawki kofeiny trudno tutaj przetrwać dzień. 

Zawożę butelki do recyklingu. Obok mnie stoi małżeństwo z małą córeczką. Prowadzą między sobą rozmowę w języku, który słyszę po raz pierwszy w życiu. Spoglądam na nich ukradkiem i próbuję zgadnąć z jakiego zakątka świata tu przybyli. Nie mam zielonego pojęcia. Nie pamiętam w szkolnym atlasie takich nietypowych rysów twarzy.

Robię pozostałe zakupy. W sklepie z kosmetykami zaczepia mnie dziewczyna i mówi, że mam piękną cerę. Posiadam odmienne zdanie w tym temacie ale robi mi się miło. Pyta co w tym kierunku robię. Odpowiadam, że staram się zdrowo odżywiać i od czasy do czasu przypominam sobie o aktywności fizycznej. Na co ona – tylko tyle? A gdzie te botoksy?, ostrzykiwania?, nitki?, kwasy?, lasery?, fale radiowe?, nakłuwania?, wypełniacze? Uśmiecham się pod nosem, ale w duchu myślę sobie, że nieźle rozkręciła się ta maszyna do zarabiania pieniędzy, dryfująca na kanonie kobiecego piękna. Do mojej rozmówczyni mam ciepłe uczucia. Lubię w Amerykanach ich bezpośredniość i otwartość w kontakcie.

Wychodzę na zewnątrz. Widzę kobietę pchającą wózek ze swoim obecnym dobytkiem. Wózek z trudem się porusza, kobieta szarpie się z nim i szamota co dosłownie wprowadza ją w stan szału. Zaczyna wrzeszczeć, drzeć się w niebogłosy, utyskiwać. W powietrzu unosi się fala przemocy. Uciekam do samochodu.

Dostaję wiadomość od znajomego z Polski z zapytaniem jak tam w fentanylowej Ameryce? Myślę sobie, że obecnie Stany nie mają najlepszej prasy na ojczystej ziemi. Ale też będąc tutaj często docierają do mnie wiadomości, że fentanyl zabił kolejną osobę. Zagłębiam temat i dowiaduję się, że ten syntetyczny opioid nierzadko wymieszany jest z innymi narkotykami, a odbiorcy nie zawsze są świadomi, że przyjmują tak niebezpieczną substancję. Słyszę też, że jest to środek bardzo silnie uzależniający, w dodatku łatwy i tani w produkcji. Są tacy którzy mówią, że ta epidemia to wina Chin, bo stamtąd płynie on szerokim strumieniem do Meksyku, skąd dalej przerzucany jest na amerykańską ziemię. Jak widać masowy przemyt lub produkcja ma się całkiem dobrze, a statystyki zgonów z powodu przedawkowania są tragiczne. 

Wracam do domu. Mieszkamy w dzielnicy zamieszkałej przez białych Amerykanów o zamożności portfela klasy średniej. Domy stoją jak pudełka w szeregu, jeden przy drugim. Chciałabym zajrzeć do maleńkich ogrodów, ale wszystko pozasłaniane. Widzę za to wielkie pickupy, które są nieodłącznym elementem tutejszego krajobrazu. Trochę tęsknię za europejskimi samochodami. Dom który wynajmujemy, współdzielimy z inną parą. Rzadko ich widuję choć słyszę za ścianą. Zwykle ich okna przez cały dzień są całkowicie pozasłaniane. 

Zabieram się za pracę, zazwyczaj podczas której nastawiam odbiorniki uszne. Słyszę, że Amerykanie są zmęczeni i sfrustrowani trudnościami, które rozpanoszyły się na tych ziemiach. Słucham o kryzysie bezdomności, o epidemii narkotykowej, o coraz droższym dostępie do edukacji, o tych co musieli sprzedać dom bo zachorowali, o tych staruszkach co pracują w wieku 80 lat w Amazonie bo nie odłożyli na swoją starość, o polaryzacji społeczeństwa, o wojnach kulturowych, o rasizmie, ideologii woke i gorącej debacie wokół osób transpłciowych i prawie dzieci do decydowania o tak ważnym wydarzeniu jak zmiana płci. Słyszę, że w całych Stanach Zjednoczonych na pęczki przybywa klinik, które zapewniają zintegrowaną pomoc psychoterapeutyczną, psychiatryczną, endokrynologiczną, estetyczną dla osób transpłciowych przed, po i w trakcie tranzycji. Słyszę o psychologach, którzy w trakcie terapii dzieci wspierają ideę zmiany płci. Słucham rozmowy z Abigail Shrier, autorką książki “Nieodwracalna krzywda”, która podobno narobiła sporo szumu, a sama pozycja książkowa została wycofana ze sprzedaży w Targecie i innych znaczących księgarniach. Myślę sobie jak to jest, że alkohol sprzedawany jest od 21 roku życia, a blokery dojrzewania i terapie hormonalne podawane są dzieciom.

Ivan wraca z pracy. Opowiada o kobiecie narkomance, z opuchniętą częścią twarzy, wyciągającą rękę i proszącą “Sir, please, give me some money”.  Mówi, że w takich momentach jako człowiek odczuwa głęboką bezsilność. Wspomina też, że biznes kwitnie, turyści wciąż przyjeżdżają do Portland, a parę dni temu w mieście otwarto Soho House, miejsce stworzone z myślą o bogatych ludziach. Trzeba aplikować, a o przyjęciu decyduje ilość kontaktów i zasobność portfela. Następnie trzeba wnieść sowitą miesięczną opłatę, która otwiera drzwi do wszelakich przyjemności, na które składają się między innymi wykwintne restauracje, sauna, siłownie, ekskluzywna atmosfera. I oczywiście ekskluzywne towarzystwo. Nie dziwię się. W końcu swój do swego ciągnie.

Czasem oglądamy film, który nierzadko kończy się posmakiem rozczarowania. Zdarza się, że są to opowieści, w których mężczyźni są tchórzami, ich wartość zredukowana jest do poziomu zero, kobiety zaś przechodzą transformację życia, są niezależne i wyzwolone. Albo filmy promujące społeczną sprawiedliwość. Na przykład w serialu biograficznym osadzonym w latach 60. (kiedy to w tamtym czasie nie pałano wielką sympatią do Afroamerykanów), jedną z ważniejszych ról i stanowisk w telewizji piastuje czarnoskóra kobieta (która jest wielką bohaterką i niejednokrotnie swoimi błyskotliwymi pomysłami ratuje z opresji cały męski zespół). Krytyczne oko każe mi się zatrzymać i zapytać czy tak aby na pewno było?  Są też filmy, gdzie w wątki historyczne wplątana jest ideologia. Na przykład biały człowiek klęka przed Indianami i przeprasza za wszelkie opresje i krzywdy, których rdzenni mieszkańcy doświadczyli z rąk brutalnych najeźdźców. Czy takie wydarzenia miały naprawdę miejsce? Nie wiem. Z pewnością Hollywood bardzo chce byśmy w taką historię uwierzyli.

Godziny stają się późne a ja wracam do studio. Zanurzam się w nocy, w glinie i w ciszy. Wyłączam wszelkie odbiorniki. Na chwilę zapominam o bożym świecie.

Dodaj komentarz