Portland zimową porą

Odczytuję palcami grubość i gęstość papieru, raz po raz skanując słowa wykradające się spod okładek i proszące o ten rodzaj uwagi, która na chwilę je ożywi, nim znów pochłonie je ciemność zamkniętych kartek. Uczestniczę w czymś na miarę tańca, wodzona coraz to barwniejszymi wolumenami. Gubię się i odnajduję pomiędzy regałami, które dumnie wypełniają przestrzeń od podłogi aż po sufit. Jestem w samym sercu miasta, a dokładniej w Powell’s City of Books, zatracona w świecie słów, historii i przekazów. Czytam później, że to największa na świecie księgarnia, licząca blisko milion książek. Tak, mijają trzy godziny, a ja dopiero musnęłam uwagą niekończące się półki publikacji. Jednak tam za witryną czeka na mnie Portland, które za każdym razem przychodzi mi odwiedzać zimową porą. Ruszam więc w kierunku znanych mi miejsc, planując odświeżyć zakurzone wspomnienia. 

Maszeruję w stronę słońca, które bliżej leśnego parku coraz zuchwalej przedziera się przez bujną roślinność. Wyobrażam sobie jak ten władca nieba rozpieszcza swym ciepłem zielone listowie. Ja też czuję się obdarowana jego promieniami. Poza tym jak na grudzień jest tutaj naprawdę zielono. Nogi prowadzą mnie do Międzynarodowego Ogrodu Różanego, z którego na chwilę przenoszę się do Rosarium w Parku Śląskim. Róże spoczywają już w zasłużonym śnie, przychodzi mi tylko wyobrazić sobie ich piękno w pełnym rozkwicie. Mówię sobie, że jeszcze tu wrócę. 

Rozpieszczona bliskością natury przyjmuję azymut NW 23rd Avenue i jej okolic. Northwest District to zamożniejsza część miasta, umajona licznymi butikami, sklepami znanych marek i ciekawymi lokalami gastronomicznymi. Wizytówkę tej dzielnicy stanowi właśnie aleja numer 23. Poruszam się niespiesznie, podziwiam zapraszające witryny i na chwilę zapominam o bezdomnych błąkających się po mieście. Przychodzę do miejsca, gdzie cztery lata temu odwiedziłam polski sklep ceramiczny. Ten miły akcent z bolesławiecką zastawą ceramiczną należy już tylko do wspomnień. Po polskim sklepie nie pozostał najmniejszy ślad. 

Wracam w stronę Pioneer Square, bijącego serca downtown. Zapewne dumnie triumfuje już tam okazała bożonarodzeniowa choinka. Jednak centrum miasta słynie nie tylko ze świątecznego drzewka. To miejsce, które licznie gromadzi osoby bezdomne i chore psychicznie. Widzę je od samego rana. 

Gdy dzień wcześniej dzielę się z moją rozmówczynią tym, że planuję spędzić dzień w centrum Portland, natychmiast widzę w jej oczach przerażenie i słyszę “tam jest bardzo niebezpiecznie, czy na pewno chcesz tam pojechać?”. Tego samego wieczora czytam, że Portland mierzy się z ogromnym kryzysem bezdomności. Pamiętam, że już cztery lata temu szokował mnie widok bezdomnych na ulicach. Przeglądam artykuł Forbes, który na początku 2021 roku opublikował tekst “Śmierć Miasta: Historia Portland?” (“Death of a City: The Portland Story?). To artykuł o pandemicznej rzeczywistości opustoszałego miasta, ale też o wielkim napływie Kalifornijczyków, braku lokali mieszkaniowych i rosnących kosztach życia, czy też fali protestów po śmierci ​​George Floyd, która wzmożyła zachowania wandaliczne. Poszukując nowszych danych o stanie miasta natrafiam na podcast sprzed miesiąca o tym, dlaczego Portland jest umierającym miastem. I znów słyszę o kryzysie bezdomności, o braku wystarczającej ilości mieszkań, o osobach uzależnionych i chorych psychicznie, które w ostatnich latach tak licznie lądują na ulicy. Słyszę też o tym, jak wychodzenie nocą do pubów staje się niebezpieczne, jak artyści i hipsterzy, którzy kiedyś tak licznie zjeżdżali do miasta, teraz je opuszczają. I o tym, jak popularny slogan “Keep Portland Weird” (Podtrzymuj Portland Dziwnym – wcześniej mówiło się, że Portland to jedno z najbardziej ekscentrycznych i najdziwniejszych miast w Stanach) dziś przestaje mieć pozytywne znaczenie. Zabieram te wszystkie informacje ze sobą i ruszam na spotkanie z największym miastem stanu Oregon.

W końcu gdy przemierzam znane mi już ulice Portland, od czasu do czasu mam wrażenie, że miejsce to faktycznie nawiedziła fala duchów, fala istnień, które znalazły się w mrocznym położeniu. Nie boję się tak jak moja rozmówczyni, towarzyszy mi raczej doza ostrożności i zasmucenie na widok tych zagubionych dusz. Dla równowagi widzę też osoby jasne – mieszkańców zmierzających do pracy, grupki uśmiechniętych ludzi, zaciekawionych turystów czy spacerowiczów ze swymi czworonożnymi przyjaciółmi. Ta kontrastująca mozaika ludzkich historii ostatecznie pozostawia mnie z ciepłymi uczuciami. Być może obudziło się we mnie współczucie i kibicowanie Portland, które niegdyś było dumą tego stanu, a dziś zmaga się z palącymi problemami. Kibicuję nie tylko mieszkańcom, aby znów mogli poczuć dawną atmosferę miasta, ale przede wszystkim bezdomnym, aby ich los się poprawił. Jeśli chodzi o mnie, mówię sobie, że jeszcze tu wrócę.

Dodaj komentarz