Idę długim korytarzem, mijając po drodze aparaturę medyczną, krzątających się pielęgniarzy i osoby na wózkach inwalidzkich. Nikt nie zwraca na mnie szczególnej uwagi — poruszam się pewnie, jakbym była częścią codziennego zgiełku tego miejsca. Oddział, do którego zmierzam, znajduje się w odizolowanej części budynku, za ciężkimi, zamykanymi drzwiami. To właśnie tam odwiedzam Isabel. Gdy wchodzę do dużej, przestronnej sali, kobieta siedzi na swoim stałym miejscu, zanurzona w lekkim półśnie. Delikatnie ją wybudzam i natychmiast zostaję obdarowana ciepłym uśmiechem.
Isabel mieszka tutaj od trzech lat. Wiem, że choruje na artretyzm, choroby serca i przyjmuje leki na schizofrenię. Jej nogi są bardzo opuchnięte i nie porusza się o własnych siłach. Gdy mówi, co kilka słów łapie oddech, przez co jej mowa staje się mniej wyraźna. Raz w miesiącu odwiedza ją mąż — dojeżdża tu komunikacją miejską z odległego miasta. Poza tym nie ma bliższej rodziny — nikogo, kto przyniósłby jej nową koszulę czy posiedział w ciszy. Jej twarz nosi ślady długiej drogi: cera jest ziemista, miejscami pokryta cienkimi włoskami, a włosy upięte w niedbały, rozpadający się kok. Na nosie spoczywają grube okulary, zza których przebijają się oczy o łagodnym, trochę zmęczonym spojrzeniu.
Gdy rozmawiamy, Isabel od czasu do czasu odsłania przede mną fragmenty swojego życia. Robi to ostrożnie, niepewnie, jakby stąpała po cienkim lodzie. Jej historii nie da się słuchać bez ścisku w sercu. Przyszła na świat, gdy rodzice byli bezdomni. Wspomina molestowanie, gwałt, przemoc, alkohol w rodzinie — słowa wypowiada cicho, jakby chciała je odnaleźć i zgubić jednocześnie. W momentach tych jej ciało zaczyna drżeć, dłoń szuka podparcia na ramie wózka, a głos bardzo przyspiesza. Widzę na jej ciele tuż przy szyi bliznę po ranie od przyłożonego do gardła noża. Ale Isabel ma też swoje jasne wspomnienia. Mówi o huśtawce z okresu dzieciństwa, na której spędzała całe popołudnia. Opowiada o Bożym Narodzeniu i dziadku, który strugał jej zabawki z drewna. Kiedy je przywołuje, jej twarz jaśnieje.
Pokój kobiety znajduje się nieopodal. Posiada tam szpitalne łóżko, szafkę nocną z małym radyjkiem, lampkę, regał na książki i niewielką szafę na ubrania. Isabel dzieli go z inną pacjentką, trudno tu jednak o bliską relację. Osoby albo umierają albo przebywają w swoim własnym świecie. Współlokatorka Isabel uzależniona jest od leków i często się o nie domaga. Zdarza się też, że prowadzi gorączkowe rozmowy z kimś, kogo jedynie ona może usłyszeć. Isabel nie lubi tego pokoju — woli przestronną salę, w której świeci więcej światła, a ludzie rzadziej patrzą na siebie. Jednak i tutaj zauważam, jak skanuje każdy ruch, jak jej ciało w napięciu reaguje na krzyki i hałasy dobiegające z pobliskich sal. Widzę jak zamyka oczy – wiem, że są to momenty, w których oddaje się modlitwie.
Podczas naszych spotkań Isabel czyta wersety z Biblii, której kartki zostały przewertowanie tysiące razy. Czytanie Nowego Testamentu to jej ulubione zajęcie. To tam odnajduje schronienie. To tam czeka na nią pocieszenie. To tam spotyka ukojenie. Czasem rozmawiamy o sprawach ostatecznych i wiem, że jest na nie gotowa. Innym razem tworzymy wyklejanki albo gramy w karty, pozwalając sobie na zwykłe, ciche chwile przeplatane uśmiechem.
Gdy wychodzę, wiem, że za tymi drzwiami życie snuje się pomiędzy sennością, a krótkimi chwilami świadomości. Jednak — w uśmiechu Isabel, w jej drżącej dłoni i opowieściach wyciąganych z mroku — jest coś, co nie chce się poddać. Kiedy odchodzę, czuję, że uczę się od niej najważniejszego: że nawet cienka nić potrafi udźwignąć człowieka.
* Imię bohaterki zostało zmienione w celu zachowania jej prywatności.


Dodaj komentarz